Buntownik od urodzenia

Malutki człowiek przychodzi na świat, nikt nie daje mu szans na przeżycie. Lekarze przy porodzie pytają dla pewności jak dać dziecku na imię gdyby nie przeżyło. Na starcie dostaję 1 pkt. Reanimacja (intubowanie). Transfuzje. Przeżyłam. Buntownik od urodzenia, do dziś mi to zostało. 

Stopa końsko szpotawa to m.in. różnica w długości stóp. U mnie jest aż 5 cm. Nie przeszkadzałoby mi to tak bardzo gdybym tylko z tym miała się zmagać. Moja stopa to także przykurcz 4 palców w wyniku czego stopa wygląda jakbym tych palców nie miała. Są zawinięte pod stopę czyli codziennie zmagam się z bólem przy chodzeniu. Pomijając porażenie nerwu strzałkowego, który spowodował opadanie stopy i zanik mięśni w łydce, kiedyś największym dla mnie problemem były właśnie te 4 palce. Do dziś mi przeszkadzają. Może nawet nie o wygląd chodzi a raczej o komfort. Na ból znalazłam rozwiązanie, zawsze noszę specjalne wkładki przez co mniej kuleję, chodzi mi się wygodniej i nie ścieram tak paznokci jak kiedyś. Gorzej gdy chodzi o manicure. Muszę nieźle się nagimnastykować żeby np. obciąć paznokcie, o malowaniu nawet nie piszę, bo rzadko to robię. 

W swoim życiu miałam 4 operacje na stopę. Dwie pierwsze znam z opowieści mamy, bo dokumentacja przepadła. Trzecią miałam w wieku 6 lat. Czwartą z mojej inicjatywy w wieku 20 lat. Pamiętam, że nie mogłam pogodzić się z wyglądem swojej zdeformowanej stopy. Uparłam się jak osioł, że znajdę uzdrowiciela który przy pomocy czarodziejskiej różdżki sprawi, że będę mogła np. nosić odkryte buty. Mama mi mówiła Kasieńko (lubiłam jak tak się do mnie zwracała) lekarze zrobili wszystko co było w ich mocy żebyś chodziła. Ja ciągle liczyłam na cud. Myślałam sobie, medycyna idzie do przodu, ludziom przeszczepiają ucięte dłonie, dlaczego ktoś nie może uzdrowić moich palców u stopy. I poraz kolejny uparcie drążyłam temat. Znalazłam profesora, który obiecał mi wyprostowanie palców. Pełna nadziei poddałam się czwartej operacji. 


Operacja 

Już na stole operacyjnym usłyszałam "to tylko wydłużenie ścięgna achillesa". Wtedy jeszcze nie wiedziałam co oznacza słowo TYLKO. Najpierw miałam leżeć tydzień w szpitalu. z tygodnia zrobił się kolejny, aż doszło do trzech. Leżałam w sali 6-cio osobowej z dala od domu w okresie świąt wielkanocnych, wśród innych osób przykutych do łóżka. 3 tygodnie plackiem. Każdy po operacji. Zero na chodzie. Więc wszystkie czekałyśmy na odwiedziny. Między domem a szpitalem dzieliło mnie ok 400km. Do mnie przyjeżdżali raz na tydzień. Czyli przez cały pobyt miałam trzy wizyty.
Pamiętam ten szpital doskonale. Było zabawnie, było też smutno. Zabawnie bo towarzystwo miałam dość fajne (pomijając starszą kobietę,  która co noc szeleściła woreczkiem gdy wyciągała coś do zjedzenia a w dzień odsypiała nocne podjadanie dając nam koncerty swoim chrapaniem)  było przyjemnie ze względu na ludzi. Smutno bo przykuta na 21 dni do szpitalnego łóżka skazana byłam na pomoc obcych ludzi a ja tak bardzo nie lubię być zależna od kogoś. Za każdym razem gdy chciałam mieć czysty kubek lub ciepłą herbatę musiałam prosić o pomoc. Najtrudniejsza była poranna toaleta. Wcześnie rano przychodziła pielęgniarka, wlewała nam do misek obok łóżka wodę i wychodziła. Różnie z tym bywało. Jak trafiliśmy na złośliwą osobę mieliśmy zimną wodę. Tak samo było z posiłkami. Jako 20latka poddałam się modzie na wegetarianizm. W karcie miałam wpisane "dieta wegetariańska". W tym szpitalu chyba nie wiedzieli jak można ułożyć menu dla takiego pacjenta :-) Często dostawałam kopytka. Kopytka na obiad, a gdy ich nie zjadałam dostawałam odsmażane na kolację. Nic dziwnego, że jak po trzech tygodniach wstałam z łóżka tak szybko na nie wróciłam. Byłam strasznie słaba, bo nic nie jadłam. Piłam tylko soki które raz w tygodniu przywoził mi obecny mąż (wtedy jeszcze chłopak). Na odwiedziny czekałam jak na Boże Narodzenie. Kiedy już wyszłam ze szpitala uziemiona byłam nadal. Operację miałam na stopę, ale lekarze zapakowali mnie w gips po same udo na kolejne dwa miesiące! Swędziało, szczypało i było niewygodnie. Wyobraź sobie, że wchodzisz do malutkiej toalety a nogę masz wyprostowaną, nie ma możliwości zamknąć drzwi bo jest tak ciasno. Operację miałam w czasie kiedy studiowałam. Studiowałam zaocznie, bo nie chciałam obciążać rodziców swoją edukacją. Byłam ich 8-mym dzieckiem i wiedziałam, że nie jest lekko. Zatem na uczelnię jeździłam na tzw. zjazdy w weekendy. Gips gipsem ale z największego palca u stopy wystawał mi drut (drut kirschnera). Jeździłam tak na zajęcia. Lekko nie było, trafił mi się wówczas najgorszy semestr podczas całych studiów. Pomimo zaległości pobytem w szpitalu i osłabienia po operacji miałam tylko jedną poprawkę :-) Potem gdy zdjęto mi gips nadszedł czas długiej rehabilitacji. Bolało jak cholera, ale zaciskałam zęby i razem z mężem ćwiczyliśmy nogę w domu. Zauroczona obietnicami lekarzy wierzyłam w cud. Cud nie nastąpił. Operacja miała polegać również na wyprostowaniu palców, tak mi cały czas obiecano. Palec był wyprostowany jeden (dziś już wrócił do wyglądu sprzed zabiegu,bo wg innego profesora operacja była wykonana niewłaściwie). Tyle cierpienia i leżenia plackiem poszło na marne. Tak myślałam wtedy. Teraz wiem, że była to operacja która pozwoliła mi stanąć całą stopą na podłodze. Minął też ból związany z przykurczem ścięgna. Po latach trafiłam do ortopedy, który wytłumaczył mi, że stopa to także problem neurologiczny. Żadne prostowanie palców nie przyniesie rezultatu bo mam przykurcze i nawet po 100 operacjach palce będą jakie są. Pozostała mi jedynie rehabilitacja żeby mniej bolało przy chodzeniu. 

Życie to takie trudne słowo. Niby świeci słońce ale czasami popada i deszczyk. Jednemu leje na głowę jak cholera drugiemu nawet kropelka nie spadnie. Myślisz, że ci co nie zaznali deszczu są bardziej szczęśliwi? Ten na pustyni też ma czasami przechlapane. Wydaje się szczęśliwy na zewnątrz a w środku pokonuje swój Mont Everest. 

Pomimo że ... każdego następnego dnia jest JUTRO. Trzeba wierzyć w lepszą pogodę. 



Komentarze